Śladami kultury i historii Żydów
-
Ludzie
Nobody is perfect…
Takim – niedoskonałym – chciał być zapamiętany Billy Wilder, reżyser sławnych hollywoodzkich komedii. W Suchej Beskidzkiej pamięć o Billym też ma oryginalny wymiar. I nie bez powodu… Pamięć ta zresztą była, jest i będzie też niedoskonała, gdyż Billy zadbał by jego osobista historia też była niebanalna, a czasami pełna niejasności i sprzeczności. Po prostu przez całe życie nie tylko kręcił rozrywkowe filmy, ale też budował własna legendę.
Turyści do Suchej trafiają rzadko. Szczególnie ci, którzy szukają judaików. Sucha była, jak niemal wszystkie galicyjskie miasteczka, sporym skupiskiem żydowskim. Zanim stała się ważnym węzłem kolejowym, nie różniła się od pobliskich Kęt, Andrychowa, Wadowic, Bielska. Żydzi mieszkali tu "od zawsze", zajmowali się handlem i rzemiosłem. II wojna światowa obróciła ich świat w niebyt. Zwykle w takich miasteczkach panowała potem cisza, zaduma, czasami wstyd, prawie zawsze milczenie. W Suchej umiano jednak stworzyć choć niewielki, ale przede wszystkim oryginalny pretekst, by na Żydów suskich patrzono nie tylko przez pryzmat holokaustu. A wiadomo, iż nie jest to proste. No ale jeżeli ma się takiego ziomka jak Billy Wilder…
Urodził się w Suchej w 1906 roku jako Samuel Wilder. Jego rodzice prowadzili restaurację na suskim dworcu kolejowym. Dzisiaj takie miejsca kojarzą się z kuchnia podrzędną i fastfoodami, ale przed stuleciem dworce kolei CK Autro-Węgier były przybytkiem nobilitującym. Pociągami podróżowali wtedy ludzie zamożni, a dworcowe restauracje były często najelegantszymi lokalami w mieście! Więc rodzina Samuela (ani on sam po latach) swego zajęcia wstydzić się nie musiała. Do Suchej trafili z Wiednia i nie było to wcale wygnanie na głuchą prowincję. W tamtym czasach z Krakowa, czy Lwowa do Wiednia dojeżdżano koleją wiele szybciej i na pewno wygodniej niż dzisiaj. Zresztą ojciec Billy'ego miał już w biznesie gastronomicznym i hotelarskim spore w Galicji właśnie doświadczenie. Wcześniej miał prowadzić zacne lokale w Nowym Targu i w Krakowie – m.in. restaurację w Grand Hotelu. Miejmy nadzieję, że sam Samuel Wilder tego po prostu nie zmyślił.
Billym "ochrzciła" go podobno matka na cześć popularnego wtedy bohatera niemych filmów, gazetowych popularnych czytadeł, a w samej Ameryce też komiksów: Billy Kida. Choć w tym przepadku też należy pamiętać o zdolnościach konfabulacyjnych samego Samuela. W końcu i do samej Suchej przyznawał się dopiero na starość, wcześniej twierdząc, że urodził się w Wiedniu… Na pewno wiemy tylko, że w Wiedniu właśnie zakończył edukację. Na szczeblu przeciętnym, maturalnym. Zamiast studiować lub iść w gastronomiczne ślady ojca, został reporterem prasy popularnej. Po latach opowiadał, że jako dziennikarz wiedeńskiej popołudniówki wyróżnił się przeprowadzeniem w ciągu jednego dnia wywiadów z: kompozytorem Richardem Straussem, pisarzem Arthurem Schnitzlerem i psychiatrą Zygmuntem Freudem. Ale kariery w żurnalistyce nie zrobił, a dorabiał sobie nawet jako fordanser. Jednak przyjaźń z amerykańskim piosenkarzem Paulem Whitmanem dała mu szansę przeprowadzki do Berlina. Samuel był po prostu tłumaczem Whitmana.
W Berlinie szybko wkręcił się w środowisko filmowe. M.in. był scenarzystą i współreżyserem popularnego wówczas filmu "Menschen am Sonntag". Zaprzyjaźnił się też z Marleną Dietrich. Gdy Berlin stał się po 1933 roku miejscem rosnącej fali antysemityzmu, przypomniał sobie o… miejscu urodzenia. I wyrobił polski paszport! Z nim wyjechał do Paryża, a potem za ocean. Z Nowego Jorku szybko przeniósł się do Hollywood, gdzie była spora artystyczna "kolonia" uciekinierów z Niemiec. Nawiasem mówiąc, już zawsze znajomi (np. Humphray Bogart) naigrywali się z jego niedoskonałej angielszczyzny. Korzystając z protekcji Ernsta Lubitscha stawał się jedną z ciekawszych postaci światowej stolicy kina.
Przełomem była nominacja do Oscara za scenariusz "Ninoczki" z Gretą Garbo w roli głównej. Wkrótce też (1945) odbierał pierwszego Oscara za reżyserię filmu "Stracony weekend". Stworzył – jako reżyser, scenarzysta lub producent – dziesiątki filmów. Zdobył 6 Oscarów, 3 Złote Globy, odbierał główne nagrody w Cannes, w Berlinie i w Wenecji. Jego najsławniejsze filmy to "Bulwar Zachodzącego Słońca" i "Pół żartem, pół serio". Pracował z największymi gwiazdami, kogóż tam nie było… Greta Garbo, Marlena Dietrich, Humphray Bogart, Marylin Monroe, Tony Curtis, Jack Lemmon, Ginger Rogers, Kim Novak, Dean Martin, Gloria Swanson, Bing Crosby, Walter Matthau, Kirk Douglas. Był Wilder niekwestionowanym królem beztroskich komedii. Ale, o czym jego biografowie często zapominają, nie uciekał przed najpoważniejszymi tematami. W 1945 roku w mundurze armii amerykańskiej kręcił dokumentalne filmy o holokauście, a u schyłku swej kariery zabiegał o powierzenie mu reżyserii "Listy Schindlera".
Był też nieformalnym ambasadorem Polaków w Hollywood. Często wracał wspomnieniami do Suchej. I gdy w 1996 roku małą uliczkę koło dworca PKP w Suchej Beskidzkiej nazwano jego imieniem, nie posiadał się ze szczęścia. Niestety stan zdrowia nie pozwolił mu już przespacerować się po ulicy Billy Wildera. Zmarł w Hollywood w 2002 roku w wieku 96 lat. Na nagrobku kazał wyryć: "Billy Wilder - I'm a writer, but then nobody's perfect". Swoim fantastycznym humorem bawi nas nawet… po życiu. Taki był najsławniejszy Żyd z Suchej. Na ulicy Wildera w Suchej Beskidzkiej się nie skończyło. W 2011 roku, w 105 rocznicę urodzin, w rynku miasteczka odsłonięto płytę pamiątkową i symboliczny drogowskaz do: Wiednia, Berlina, Paryża i Hollywood. A przegląd jego filmów jeszcze pewnie nie raz tam zagości.